To był ciepły kwietniowy poranek, Aleksander zbudził się w swojej sypialni i wpatrzył w sufit
-"Ciekawe co dziś będziemy robić?"- zadawał sobie to pytanie leżąc bezruchu, odwrócił głowe w strone okna, za którym rozpościerał się las, w którym trenował razem z ojcem.
Był piękny jakby wyrwany z rzeczywistości, las nietknięty ludzka ręka od dawna, było to miejsce, gdzie swoje treningi przeprowadzali wszyscy członkowie jego rodziny pragnący dostać się do gwardii królowej. Patrząc od zewnątrz wydawał się bardzo gęsty na obrzeżach boru drzewa rosły bardzo blisko siebie pozwalając ciekawskim zajrzeć w głąb tylko na pare metrów, jednak wewnątrz tego nieprzebytego gąszczu znajdowała się polana z jeziorem, na której od pokoleń rodzina Owensów szkoliła się w kunszcie wojowników.
-Czy panicz życzy sobie śniadanie do łóżka, czy może zejdzie na dół do jadalni?- zapytał służący John który wszedł niezauważony do pokoju zamyślonego Aleksandra
-Co? Ohh, dzień dobry Johnie- odparł zaskoczony, wyrwany ze swoich rozmyślań Aleksander
-Nie, nie rób sobie kłopotu, ubiore się i zaraz zejde na dół- powiedział chłopiec i uśmiechnął się
-Jak panicz sobie życzy-odpowiedział sługa i skłonił się nisko
Wychodząc usłyszał za sobą głos Aleksandra
-I mówiłem ci już żebyś mówił mi po imieniu! -krzyknął z rozbawieniem i nutą zniecierpliwienia w głosie.
-A więc synu- zaczął ojciec z dumą spoglądając na syna pare godzin później na leśnej polanie nad brzegiem jeziora
-Rad jestem widząc jakie robisz postępy, jesteś moim najmłodszym wiekiem uczniem, a zarazem najdłuższy stażem- zażartował ojciec klepiąc Aleksandra po ramieniu.
-A na domiar wszystkiego, jesteś moim synem- ciągnął Mark tonem w którym wyraźnie dało się słyszeć rozpierającą go dume.
-Dziękuje ojcze, to wszystko dzięki tobie- powiedział starając się udawać skromnego Aleksander którego jednak słowa ojca napawały zadowoleniem.
-Co będziemy dziś robić? - zapytał z zaciekawieniem a oczy mu rozbłysły gdy rozejrzał się po polanie na która ojciec zwykle przynosił jakieś przybory do treningów. Czasem były to pnie drzew obite w skóre zwierząt na których musiał ćwiczyć siłe swoich uderzeń, a czasem zwykłe ołowiane kulki którymi Mark ciskał w niego, a Aleksander musiał robić uniki. Jednak tym razem nic nie zauważył i pomyślał że znów będzie musiał wysłuchiwać założeń teoretycznych walki. Wiedział że jest to równie ważne jak sama tężyzna fizyczna ale jakoś nie przypadło mu to do gustu.
Ojciec jakby wiedział co dzieje się w głowie chłopca i uśmiechając się powiedział
-Spójrz w stronę wody synu- Aleksander od razu odwrócił wzrok z zaciekawieniem i ujrzał w najwęższym punkcie jeziora, gdzie brzegi zwężały się ku sobie, kłody dryfujące na powierzchni ułożone wzdłuż od jednego do drugiego brzegu tworząc swego rodzaju chwiejny most.
-Domyślasz się jakie będzie twoje dzisiejsze zadanie?- spytał spoglądając na syna.
Aleksander nie był pewny czy jego przypuszczenia są słuszne więc pokręcił głową.
-A więc słuchaj bo nie będę dwa razy powtarzał, musisz po prostu dostać się na drugą strone, po tych kłodach nie powinno ci to sprawić zbyt wiele trudności chociaż... -urwał ojciec spoglądając na swojego syna, który pomimo całego swojego talentu miał bardzo gwałtowny charakter
-W każdym razie w tym ćwiczeniu nie będzie moich rad musisz sam odkryć jak to zrobić gdy uda ci się to uda przynieś mi to co znajduje się w skrzyni na drugim brzegu wtedy zaczniemy dalsze treningi -zakończył ojciec i odszedł zostawiając Aleksandra z wyrazem zdeterminowania na twarzy.
Chłopiec ustawił się przed linią drzew dryfujących na wodzie
-"Phhii przed obiadem będę w domu"-pomyślał, cofnął się nabierając rozpędu i pobiegł w strone najbliższej kłody, odbił się od brzegu tuż na krawędzi z wodą, wskoczył na pierwsze z dryfujących drzew z wyrazem triumfu który jednak pozostał na jego twarzy tylko przez ułamek sekundy gdyż wpadł do wody, klnąc pod nosem i wypluwając muł wyszedł na brzeg, przystanął i spróbował ponownie.
Po kilku godzinach Aleksander był cały mokry i zły, udało mu się dojść a właściwie dobiec dopiero do 3 kłody i to tylko dzięki rozpędowi jaki nabierał przed startem.
Usiadł na trawie i zaczął rozmyślać nad zadaniem które wyznaczył mu ojciec.
Okazało się że wcale nie jest takie łatwe kłody co chwila zmieniały położenie przy najmniejszym powiewie wiatru do tego były na wodzie co nie dawało stabilnego podparcia, na domiar wszystkiego gdy stawał na jednym końcu drugi podnosił się lekko do góry a gdy próbował się wybić by przeskoczyć na następną zapadał się coraz głębiej. Analizując to wszystko Aleksander doszedł do wniosku iż należy zwiększyć szybkość. Pewny swego zerwał się na nogi po czym znów przystąpił do treningu z ta różnicą że brał rozbieg na długości którego mógł osiągnąć swoją maksymalną prędkość, okazało się to złym kluczem do sukcesu. Przez taki rozpęd Aleksander nie mógł dobrze wycelować w miejsce od którego powinien się wybić poza tym gdy wbiegał na pierwsze kłody gwałtownie wytracał prędkość co powodowało że łatwiej tracił równowagę.
Opadł zmęczony na trawe oddychając ciężko. Miał pustke w głowie, nie wiedział co robić.
-Paniczu, przyniosłem świeże ubrania i posiłek-rozległ się niespodziewanie głos Johna
Aleksander po raz kolejny wstał z trawy i spojrzał na swojego sługę. Wyglądał bardzo dziwacznie na tle drzew, z taca wyładowaną posiłkiem w jednej ręce i naręczem świeżo wypranych ubrań w drugiej. Chłopcu od razu coś nie pasowało, ale nie był pewny co. John porozkładał wszystko na pniu drzewa i spojrzał wyczekująco w strone Aleksandra. Ten nagle uderzył się w czoło, zrozumiał już co wprawiło go w takie zdziwienie
-Jak doszedłeś tutaj nie upuszczając niczego po drodze- zapytał z szeroko otwartymi oczami
-Przecież to niemożliwie! Droga tutaj jest bardzo ciężka, powalone kłody, doły, lisie jamy -nie mógł wyjść z podziwu
-Panie odrobina balansu ciała, trochę cierpliwości, to cechy których nabywa się latami. Jako lokaj w służbie jakże to znamienitej rodziny Owensów muszę starać się jak mogę najlepiej- po czym skłonił się nisko i odszedł, zastanawiał się dlaczego na twarzy Aleksandra pojawiło się zrozumienie po jego krótkiej wypowiedzi.
Aleksander nie zważając na posiłek ani na przemoczone ubrania stanął po raz kolejny przed chwiejnym mostem do drugiego brzegu, tym razem nie nabierał rozpędu ale stanął tuż przy brzegu i powoli ostrożnie zrobił pierwszy krok.
Z zegaru na ścianie rozległo się jedenaście głuchych metalicznych dźwięków, na dworze zapadła noc, Mark Owens krążył niespokojnie po pokoju
-"Hmm może powinienem iść sprawdzić? Nie, nie mogę! Ale jednak jeśli coś się stało? To mój syn! Tak syn, ale musi stać się mężczyzną!"- walczył z samym sobą Mark, jako mistrz i jako ojciec młodego Aleksandra
Nagle rozległy się kroki i do salonu wszedł przemoczony, wyraźnie u kresu sił a jednak z iskrzącymi się oczami i wyrazem zadowolenia na twarzy chłopiec.
-Powoli i bezpiecznie- powiedział i upadł, ojciec podbiegł do niego spostrzegł kartke z zapisanymi słowami które zostały przez niego napisane a o której zdobycie cały dzień starał się jego syn.
-"A więc pojąłeś że prawdziwy wojownik nie zawsze kieruje się emocjami , trzeba chłodno oceniać sytuacje zanim podejmie się działania, taak to jest prawdziwa siła... chociaż odrobina emocji nikomu nie zaszkodzi... I co teraz myślałem że ten trening zajmie ci kilka dni ba może nawet tydzień. Widać rzeczywiście masz w sobie talent"- w takie to rozmyślania wpadł Mark dumny ze swego syna patrząc na jego utrudzoną twarz na której wciąż czaił się cień uśmiechu.