| | Abbadon - treningi | |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Gość Gość
| Temat: Abbadon - treningi Czw Maj 22, 2008 3:06 pm | |
| Wyszedł na długi spacer. Musiał przemyśleć kilka spraw.. Oddał swe życie Hiji.. Lecz teraz Ona była gdzieś tam w zaświatach.. a może nie? Wiedział, że musi to sprawdzić... Teraz pragnął spokoju.. ale czy prawdziwym spokojem nie jest właśnie śmierć?
Szedł długo. Muzyka z mp - trojki łagodziła jego myśli.. Te nowe odtwarzacze implantowe nie odpowiadały mu. W rytm muzyki ćwiczył ciosy. Stary dobry rock.. Po kilku godzinach walki z wiatrem, stwierdził że pora na trening kosmosu kiedy...
właśnie zabrzmiały pierwsze nuty melodii three days grays..
podświadomie odwrócił głowę. Słońce prześwitywało przez korony drzew.. W blasku tego światła dostrzegł parszywą scenę. Jakaś półnaga kobieta uciekała przed hamsko wyglądającym typkiem..
- Raaaaatunku... !! jej rozpaczliwy krzyk był słyszalny dla Frey'a mimo uderzeń w struny..
Refren.. - I.. kobieta przewróciła się.
- hate.. Oprawca już nad nią stał gotowy do dalszych czynów..
- everything.. Frey kilkoma susami doskoczył do gościa. Odbił się, obrócił na ręcach powalając gnoja nożycowym kopnięciem..
- about you! Krew chlusneła ze złamanej szczęki parszywca.. kobieta machinalnie przylgnęła do Frey'a.
- Nie rycz. Rzucił cierpko. Facet wykrwawiał sie. nie dbał o to. Okrył nieznajomą płaszczem i odeszli nim zabrzmiała druga zwrotka..
****************************************************
Zadbał o to by wróciła do miasta.zostawił ją na dworcu. Nic więcej go nie obchodziło. Pomógł jej. Uratował życie. Nie chciał mieć nic więcej z Nią wspólnego. Wrócił do wynajętego mieszkania. I mimo że Paryż był piękny o tej porze roku, nie mógł uwierzyć że nawet tu, na jego przedmieściach, z dala od tego całego zgiełku spotkać jeszcze można takich kretynów..
wrócił do lasu. znalazł to miejsce.. Głaz na którym trenował stał niewzruszony.. Krew na nim zakrzepła, przybrała w świetle szkarłatu barwę zachodzącego rubinu.. uderzył.. raz. drugi.. trzeci.. W głowie kotłowały się myśli o Hiji.. o jego życiu.. - szóste.. dwunaste.. dwudzieste uderzenie w głaz. krew. zmęczenie. Bił bez opamiętania.. lecz w końcu.. przyklęknął ze zmęczenia i bezsilności.. było już ciemno..
- Nie chciałam Ci wcześniej przeszkadzać ale.. musiałam wrócić. proszę pozwól mi zostać.. Wiedział że tu jest... to go jeszcze bardziej denerwowało. - Czego chcesz kobieto? - nie mogłam tam wrócić. Proszę pozwól mi zostać. Zawdzięczam Ci życie. Błagam, pozwól mi zostać... po chwili oczekiwania dziewczyna szepnęła Cicho.. - Mam na imię Monika, a Ty?
- Daimon.. |
| | | Domon Kasshu VIP
Dołączył/a : 20/04/2007 Liczba postów : 1123
Płeć :
| Temat: Re: Abbadon - treningi Czw Maj 22, 2008 4:20 pm | |
| ładny trening. 2 poziomy i Three Days Grace na słuchawach :D. | |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Abbadon - treningi Sro Lip 23, 2008 12:01 pm | |
| Petrification
Wstał kilka minut przed czwartą. Ślęczał już nad tymi rysunkami szmat czasu. Wciąż nie były doskonałe. - Cholera.. nigdy mi się nie uda odwzrorować swoich dawnych oczu.. To jest koniec. - Z tą myślą wyrzucił do kosza kolejną zmiętą kartkę z rysunkiem. W mieszkaniu panowała cisza. Nie było ono duże, brak w nim przepychu. Ale pasowało mu to. I choć był kiedyś właścicielem tego domu na przedmieściach,tego samego w którym mieszkanie teraz wynajmował.. Który sam sprzedał.W sumie sam nie wiedział dlaczego. Zrobił to jeszcze zanim poznał Monikę. Wolał się tym nie zadręczać od rana. To był kolejny paradoks.. Przygarnięcie tej dziewczyny.
Nie wiedział ile czasu minęło kiedy drzwi otworzyły się bardzo cicho, ale wiedział że nie chce by mu przeszkadzano. Był wściekły. Wciąż nic. - Przyniosłam ci snia.. - Wyjdź. - Przerwał Jej gwałtownym charkotem własnych słów. Zdążyła wejść do pokoju. Ich oczy spotkały się przez chwilę. Daimon był bez okularów. Po raz pierwszy odkąd się poznali. Dziewczyna otworzyła usta ze zdumienia, jej oczy rozszerzyły się. Przemknął w nich strach, lecz ustapił on zrozumieniu.. i smutkowi. Wciąż jednak wpatrywała się w jego oczodoły.. A w nim narastał gniew. Czysty gniew. Nienawiść do samego siebie.. Złość na Nią. Na to że tu jest. Ze przyszła. Ze tu jeszcze stoi. Ze wogóle Ją przygarnął.
Upadła. Zatrzymała się przez chwilę w bezruchu a potem upadła. Runęła na podlogę jak bezradna kłoda. - Co.. ? Daimona ogarnęło niezrozumienie. strach. Sącząca umysł panika. Co ja zrobiłem.. ? - Błyskawicznie odrzucił szkicownik i zerwał się z łózka w jej kierunku. Była sztywna. Przeraźliwie blada z wciąż otwartymi oczyma. - Nie! co ja zrobiłem? Nie! Wrzeszczał obejmując ją swymi kościstymi ramionami. Nie był w stanie Jej pomóc. - Lekarza.. Byle tylko nie tamta klinika.. - Sięgnąl po telefon. Wystukał numer. **********************************************
Wpatrywał się w blady sufit korytarza szpitalnego już trzecią godzinę, nerwowo zmieniając pozycję w jakiej siedział. Wstał. Przeszedł kilka metrów i znowu usiadł. Gdyby mógł przyspawałby sobie te cholerne okulary do tego durnego łba i nigdy ich nie zdejmował. Owszem, nie rozumiał Jej. Nie rozumiał sam siebie. Mimowolnie wylewał na nią swoją złość, ale nigdy nie chciał Jej skrzywdzić. - Pan Frey? - Usłyszal rzeczowy glos lekarza. - Czy to pan przyprowadził do nas panią Monikę Bouton'e. - T-tak.. - Odrzekł chrypliwy głos. - Czuję się lepiej. Nic jej nie będzie ale zostawimy ją do jutra na obserwacji. Czy to pańska rodzina? - T-tak.. siostra. - Hm.. dobrze. W takim razie może pan jeszcze przy niej zostać. - Co jej jest? - Wyglądalo to tak... - na twarzy doktora pojawił się grymas oznaczający coś w rodzaju próby wyjaśnienia naukowego problemu - Tak, jakby ktoś na jakiś czas odłaczył jej zmysły. Zablokowal wszelkie czynności życiowe. Jakby wprawił ją w stan.. śmierci klinicznej..
*********************************************** Monika obudziła się. Jej oczom ukazał się bukiet kwiatów stojący w wazonie na stoliku. Uśmiechnęła się jakby przebudziła się z ługiego snu a ranek mile ją zaskoczył. Wciąż była podpieta do aparatury mierzącej czynności życiowe, ale wszystkie były już w normie. Na ksześle w kącie sali siedział człowiek w długim płaszczu, w ciemnych okularach. Podszedł do niej, opierając ręce na poręczy łózka. - Przepraszam. - Daimon, to Ty? Ale co się stalo? - skrzywdziłem Cię. nie wiem jak.. ale kiedy spojrzałaś w moje.. oczy. Byłaś na skraju śmierci. Przeze mnie. W jej oczach nie było jednak złości. - Usiądź, proszę. Wrócimy do domu? ********************************************** Nie wiedział czym sobie na to zasłużył. dosłownie nie miał pojęcia. Jak ona może być dla niego taka dobra? Od tamtego czasu minęło kilka tygodni. Rysunki oczu wciąż nie były zadowalające. Jednak teraz złość Daimona zniknęła. W jakiś dziwny sposób dbał o Monikę. Nie rozmawiali wiele, mimo to.. rozumieli się. Ona nie pytała, On też. Ale jej codzienny uśmiech kiedy przychodziła do niego około piątej ze śniadaniem sprawiał że i Frey powoli się rozchmurzał. *********************************************** Obudził go hałas. Coś jak brzek tłuczonego szkła. Zerwał się z łózka. kolejny hałas. Kobiecy krzyk. Otworzył drzwi do pokoju Moniki. Kuliła się w kącie w przerażeniu trzymając kolana. Przed nią, odwrócony plecami do Damona stał mężczyzna z workiem na plecach. nie usłyszał odglosu otwierancy drzwi. - Dawaj kosztowności mała!! A może najpierw się zabawimy?!?Hę..?Obłudny śmiech. Krzyk Moniki i łokieć Daimona na karku typa.. - Arghh.. .kto. Odwrócił się. Ty mały... - Wynocha!- Gardłowy krzyk rozdarł pokó. powiedziałem Wynoś się! - Podszedł bliżej. Swiatlo księżyca wpadajace przez okno oświetliło jego twarz.. - Co... aaaa... ! Kim.. Ty.. ? -Pytający krzyk zlodzieja zamarł. Podobnie jak on. w bezruchu. Tak jak Monika wcześniej.. Ale tym razem Frey własnei tego chciał. - Powiedziałem.. Wynocha! Uderzył w ludzki posą tak że ten przewrócił się na podłogę... ********************************************* - Upewnijcie się że facet już nas nie nawiedzi. - Powiedzial do policjanta. - Dziękujemy panu. to juz jest pewen.. Ale niech pan powie... Tak szczerze.. Użył pan gazu paraliżującego, prawda? - Tak, oczywiście.. - Tak, no cóż. w każdym razie facet już państwu nie zagrozi. Dziękujemy w imieniu prawa za spełnienie obywatelskiego obowiązku. Do widzienia. - Do widzenia. Czarnowłosy zamknął drzwi. Spojrzal spod okularów na Monikę. Ta patrzyła na niego dziwnym wzrokim. - Cieszę się że jesteś..
Occ: jako że liczba treningów nie była ustalona czekam na werdykt administracji czy po tym treningu będę mógł posługiwać się techniką petryfikacji. pozdrawiam. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Abbadon - treningi Sob Lip 26, 2008 1:46 pm | |
| ooc: Czy ktoś oceni mi mój trening i zatwierdzi lub nie atak? pozdrawiam:) |
| | | Sakra VIP
Dołączył/a : 13/10/2007 Liczba postów : 1364
Płeć :
| Temat: Re: Abbadon - treningi Sob Lip 26, 2008 2:25 pm | |
| hmn..... za trening dam 2 lvl nie wiem jednak co do ataku - niech Rutek osądzi | |
| | | rutek_17 VIP
Dołączył/a : 04/11/2007 Liczba postów : 536
Płeć :
| Temat: Re: Abbadon - treningi Pon Sie 04, 2008 9:36 pm | |
| | |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Abbadon - treningi Pią Sie 15, 2008 3:26 pm | |
| Wiem, że w tym momencie brakuje mi 1poziomu do nowej umiejętnosci, ale przy rozpatrywaniu treningu proszę o uwzględnienie zdobytych w nim poziomów i mam nadzieje zatwierdzenie iluzji na drugim poziomie. z tego co czytałem nie kłóci się to z regulaminem. Pozdrawiam i zapraszam do czytania:)
Trening specjalny - Iluzja (2)
Niebo zachwycało krwista czerwienią, która delikatnie przechodziła w szkarłat, odcienie fioletu i różu zamykając sie w głebi błekitu który chował się za horyzontem już jako ciemny granat. Po drugiej stronie zachodziło słońce. Szelest szmaragdowozielonych liści pieszczonych przez wiatr docierał do ich uszu. Lecz On nie widział tego wszystkiego. Odbierał świat w we wszystkich odcieniach czerni i bieli. "Widział" głębię waloru w swej głowie. Rozróżniał kształty, w jakiś sposób widział cienie, mógł nawet teraz dostrzec błysk w jej oku. Lecz wszystko to było jedynie ułudą. Iluzją. Jedynie namiastką wzroku. To jak widział odbijało się w jego rysunkach. Chaotycznych, niespokojnych, czarnobiałych wizjach. Ostatnio robił wszystko by nie musiała bać się go. Lecz od czasu kiedy spojrzała w jego oczy, jak na zlośc wydawała się być bardziej z nim oswojona. Po tym jak przez przypadek ją spetryfikował, ona jeszcze bardziej przywiązała się do jego osoby. - Nie rozumiem kobiet. W tylu ciałach już egzystowałem. nie rozumiem kobiet. - Zabrzmiał głos w jego głowie. Leżał tak jeszcze przez chwilę na trawie za Domem. Obecny właściciel ze względu, że Daimon sam byl poprzednim właścicielem tej posiadłości, nie mial nic przeciwko by ten płacił polowę stawki. W koncu sprzedał mu ten Dom więc tolerowal też to że Frey ćwiczył te swoje sztuczki po nocach i za dnia. Facet budził we właścicielu mieszane uczucia z tym swoim czarnym płaszczem, wiecznie nałożonymi na nos okularami, bladą jakby trupią skóra, szponiastymi długimi palcami i tym głosem... Tak, straszny chrapliwy, basowy głos.. Lecz mimo wszystko był wdzięczny Daimonowi. to dzięki niemu mógł zarobić trochę grosza.
Kiedy Frey usiadł, Monika wciąż wpatrywała się w jego sylwetkę. - Wiesz że nie musiałes tego robić, prawda? - Czego? - Trochę zbyst ostro odpowiedział czarnowłosy. - Oczu. - Spokojnie odpowiedziała dziewczyna lekko się do niego usmiechając. Odwrócił głowę w jej kierunku, spolądając lekko z ukosa. Spojrzala w jego oczy. Nie w oczodoły, lecz w oczy. Czarne, przenikliwe źrenice,równie ciemne tęczówki. Były głeboko osadzone, bystre, lecz wyrażające tak wiele.. - Nie dla Ciebie stworzyłem tę iluzję. - Potrafił kłamać. znakomicie mu to wychodziło. Inna sprawa że mechanicznie przy tym ranił innych. A to już mu nie odpowiadalo. Lecz kontynuował.. - Nie mogę zrwacać na siebie uwagi, a przecież noszeniem okularów przeciwslonecznych o każdej porze roku, w końcu to zrobię. Teraz kiedy w końcu udalo mi się odwzorować swoje dawne oczy, mogłem stworzyć ich iluzję, tak by nikt nie domyślił, ze. nie jestem normalny.- Nie przeszło mu przez gardło że jest trupem. A myslał że się do tego przyzwyczaił.. - Sciągnąłbym niebezpieczeństwo na Ciebie i innych. A nie chce ofiar. Rozumiesz? Nie jestem dobrym czlowiekiem. I lepiej żebyś to zrozumiała. Ja już nawet nie jestem czlowiekiem Przecież wiesz.. - Ale przecież.. uratowałeś mnie. Daleś mi mieszkanie. Dzięki Tobie znalazłam pracę. To dzięki Tobie wiem że warto żyć... - Rozpacz w jej głosie bła coraz bardziej wyrażna. Była mu wdzięczna. Za to że ją wtedy uratowal, dał dom. Za to że teraz siedzi przy nim.. A może to nie tylko wdzięczność? - Dziewczyno, lepiej wstań i idź. Przy mnie nie spotka Cie nic dobrego. - Możliwe. Ale pozwól mi samej o tym zdecydować, dobrze? - Jej spokojny ton głosu nie zmienił się. Ale spojrzenie jakim go teraz zmierzyła, pozwoliło mu zamilknąć. Miala racje. Ma prawo do własnych decyzji.. - Tylko że za dużo już śmierci spowodowałem. - Przeszlo mu przez myśl. - Ale to nie znaczy że mam sobie iść, bo Ty nie chcesz się czuć źle. - Zdawały się mówić Jej oczy. - Masz rację. Ale nie chcę żeby stała Ci się krzywda. - Powiedział nie patrząc Jej w oczy. Monika wiedziała jednak, że to co mówi to prawda. On wstał i wrócił do treningu. Skała czekała na jego krew..
Krew spływała po nadgarstkach. Monika nie podchodziła. wedziała że nie da sobie tego opatrzeć póki nie straci sil. - Tylko, że to już 5 godzina odkąd dziś trenuje.. Nawet nie jadł - Pomyślała.
Powoli mial dosyć.. wszystkie mięśnie drżaly niesamowicie. Energetyzujący ból przeszywal całe cialo. Ztopy i dlonie poobijane i zakrwawione od ciągłych uderzeń. Ktoś kiedyś powiedział że skała nie potrafi oddać. Potrafi. Daje ból. Dużo bólu. A Monika wciąż stoi przy drzwiach...
Obudził się w łóżku. Nie pamiętal jak tu trafił. Odchylił głowę lekko w bok i zobaczył ją w fotelu. Zasnęła. Czuwała prze num. Spojrzał na nią z czulością. Wstal. ręcę miał obandażowane. Podszedl do niej, wziął ją ostrożnie w ramiona, polożył na łóku i przykrył. P czym wyszedl jak tylko mógł najciszej z pokoju.
- Czas na iluzję.. Pomyślał Podszedł do biblioteczki. Wziął pierwszą z brzegu książkę. Skoro udalo mu się stworzyć iluzję jego własnych oczu, to książka nie powinna stanowić problem. Wziął ja w rękę. - Hmm około trzystu... nie 500 stron.. Cholera, nie jestem pewien. Przekartkowal. Raz, drugi.. Pięćset jedenaście stron. Usiadl. Na tyle na ile mógł odebrać odbijające się od niej światło obejrzał ją dokładnie. Mógł nawet ją przeczytać. - Nigdy nie zrozumiem swojej "ślepoty"... Godzinę zajelo mu poznanie dokładne przedmiotu. Zaczęło świtać. Chwilę przyglądał się promieniom Słońca po czym znów skupil się na książce. Musiał zrobić to samo co z oczami. Uwierzyć że są. Przekazać swojemu mózgowi że w drugiej ręce trzyma drugą ksiązkę, drugi jej egzemplarz.. Pięćset jedenaście stron, miękka okładka. Mark Chadbourn, Koniec Świata... Smok na okładce. płonące miasto, irlandzki krzyż.. Przez moment wydawalo się że poczuł w drugiej ręce ten sam ciężar. Ale nic tam nie było spróbował znów.
Około ósmej w kuchni słychać było już odgłosy krzątającej się Moniki. Wiedziała że jest w salonie. Kiedy skończyła przygotowywać śniadanie. Otworzyła drzwi by go zawołać. Znieruchomiała wokół zobaczyła kilkanaście porozrzucanych na podłodze książek. Lecz nie to było najdziwniejsze. Na parapecie okna siedział Daimon i trzymał w dloniach... - Co to jest? - Iluzja. Tak jak moje oczy. - Ale przeciez go widze. - Tak, bo chcę żeby był widziany. Sam nie mogę na razie utrzymać więcej niż dwóch iluzji jednocześnie, więc znów nie widzisz moich oczu. Ale on i ksiązki... są prawdziwe. O ile prawdziwa może być iluzja. Książek jest więcej i są jednakowe. Ale to że udalo mi się wytworzyć jego.. hmm nie myslałem że mi się uda. - Co to jest? - Powtórzyła Monika. - Bazyliszek. Przyszedł mi w pewnym momencie do głowy. |
| | | Domon Kasshu VIP
Dołączył/a : 20/04/2007 Liczba postów : 1123
Płeć :
| Temat: Re: Abbadon - treningi Pon Sie 18, 2008 9:54 am | |
| Bardzo fajny tekst, 2 poziomy | |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Abbadon - treningi Czw Sie 28, 2008 4:21 pm | |
| Noc. Cisza. Latarnie jarzą sie spokojnym, cichym światłem. Leniwie wdzierają się w mrok stopniowo stając się z nim jednością. Ulica jest taka sama. Cicha, spokojna. Ludzie spią nieświadomi niczego w swych domach... Wydawalo by sie że nic nie może zakłócić tej sielanki. O ile coś takiego jak sielanka istnieje...
Przemierzał chodnik la rue Cathedral spokojnym, pewnym krokiem. Za każdym razem kiedy znalazł się w pobliżu światła, spoglądał w nie. Padało na jego kruczorarne włosy, opadało na kredowobiała twarz, która pod jego wpływem nabierała barwy brudnego złota. Wlewało się bezczelnie do oczodołów. Światło. I ciemość nocy. Dwoistośc świata jest nierozłaczną jego częścią. On stał teraz po stronie tych, których większość uważała za wcielenie zła. Paradoksalnie on sam wciąż walczył o to samo. O równowagę. Wiedział że jeśli zostanie ona zachwiana, świat pogrąży się w chaosie. A znów był tego bardzo bliski.
Cichy szelest. Obrócił głowę. Drzewa po obydwu stronach ulicy miały w sobie niesamowite piekno. - Tak.. w nocy wszystko jest piekne. Przynajmniej nie widać brudu rzeczywistości. Wypowiedział na glos w ciąż patrząc się w przywodzące na mysl rodzącego się potwora, gałęzia drzewa. Przycięte konary przywodziły na mysl jakieś nienaturalne zgrubienia, narośle.. Dwa z nich położone były w takim miejscu, że w zderzeniu z grą świateł pobliskiej latarni przypomniały mu własną twarz. Szelest ustał. Po chwili w miejscu w które się wpatrywał pojawiły się dwa złociste okręgi oczu. Puhacz przywitał swego gościa basowym, stanowczym "Uhu." - Witaj bracie nocy. - Chrapliwy głos Frey'a odwzajemnił powitanie. Usmiechnął się serdecznie do tego stworzenia, które zdawalo się być posłannikiem świata natury w tym przeklętym zmechanizowanym świecie. Patrzyli tak przez chwilę na siebie po czym Daimon ruszył dalej. Usłyszał jeszcze łopot skrzydeł ale kiedy się odwrócił by odprowadzić Sowę "wzrokiem", już jej nie dostrzegł.
W końcu dotarł na obrzeża miasta. Ciemność tu była bardziej nieprzenikniona. Natura bliższa. Jedynie w oddali połyskiwały jakieś światła. Tutaj w tym dość rozległym parku mógł trenować do woli bez obaw że ktośbędzie mu przeszkadzał. Złużby bezpeiczeństwa rzadko zapuszczały się w te rejony. Zdjął płaszcz było dosyć zimno. Nieco za zimno. Wiedział jednak że musi ćwiczyć w tych warunkach, żeby choć trochęśię uodpornić na temperatury. To cialo nigdy nie było przystosowane do jej wysokich wahań.. Zaczał od treningu kondycji. Tak jak zawsze ostatnimi tygodniami. Kiedy odkrył to miejsce nie przypuszczał że tak dobrze bęzie mu się tu biegać. Teraz, stopniowo zwiększał ilość okrążeń i tempo biegu..
Kiedy w końcu rozgrzewka zamieniła się w całonocny test kondycji a jego ciało odmówiło mu posłuszeństwa posyłając go na ziemię przez jedną sekundę zobaczył coś co go zaskoczyło. Coś czego nie powinno tu być. Leżac na plecach obrócił glowę w miejsce gdzie go zobaczył. Nic tam nie było. Po chwili powitał go ten sam ptasi glos. Próbował zebrąć ostrośc. Usiadł na poł kucając. Zimny pot spadł na ziemię.
- Witaj ponownie Bracie nocy. - Głos, przypominający hukanie Sowy dobiegł jego uszu. - Kim jesteś ?- Rzucił w przestrzeń Frey. - Kimś kogo znasz i kogo na nowo musisz poznać. - Nieludzka, trupioblada twarz o wielkich niemal sowich oczach znalazła się na przeciw twarzy Daimona. - Prowadź więc Bracie.
Nieprzenikniona ciemność została przez chwilę rozproszona przez szum śmierdzących ptasich piór. Był to jedyny ślad tego spotkania... |
| | | rutek_17 VIP
Dołączył/a : 04/11/2007 Liczba postów : 536
Płeć :
| Temat: Re: Abbadon - treningi Pią Sie 29, 2008 8:40 pm | |
| czasem dobrze przeczytać cos dobrego. 2lvl | |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Abbadon - treningi Pią Wrz 05, 2008 7:02 pm | |
| - Nie zabijaj mnie!!!.. - Wrzask kobiety stopniowo przechodził w skowyt jasno obrazujący stan jej duszy. Mężczyzna leżący obok patrzył jak jego rany zabliźniają się by na powrót zostać wskrzeszone rozrzażonym metalem przecinającym jego skórę, tkanki i kości.. Kolejny denat jęczał na stole przypominającym stanowisko pracy rzeźnika...
- Po co mi to pokazujesz? - Zachrypiał Frey. - Zebyś zrozumiał. - Odpowiedział głuchy głos. - Co mam zrozumieć? Ze jesteś skurwielem który lubuje się w katowaniu ludzi? - Dobrze wiesz że to nie jest jedna z mozliwych odpowiedzi. I równie dobrze wiesz że to co mówisz nie jest prawdą. Inaczej nie przyjąłbyś jego propozycji. - Hhahah! Dodałes do pieca. Taaa.. a Ty Andrasie wiesz że nie mam wyboru. Służe temu Bogu, który mnie przyzwie. Tak ustalono w czasach przed stworzeniem. Nikt nie pytał mnie o zgodę. A teraz jeden po drugim wpychają mnie w inne ciało i wykorzystują do swoich brudnych celów. Wszyscy są tacy sami. Prowadzą wojny, ciągle walczą o dominację nad światem. Zabijają się i rodzą ponownie, zawsze z coraz bardziej chorymi umysłami. - Patrzył się w przestrzeń w której dusze walczyły o przetrwanie. Kobiety, dzieci, mężczyżni starcy. Siedział na czymś co wydawalo się być jakąs karykaturą drzewa. Obok niego Stary puchacz palił jointa.
- Dlaczego akurat to piekło? - Zapytał go ze znużeniem. Znał odpowiedź. - Bo jedynie w tej mitologii ludzie wierzyli że wszystkich czeka kara. Poza tym wiesz przecież że stąd pochodzę. Znamy się nie od dziś Bracie Nocy. - Jakbym nie wiedział. Ale znasz moje stanowisko równowaga musi być zachowana. Tak jak Ty który siejesz zamęt i chaos, Tak ja strzegę tego by równowaga została zachowana. A obaj dobrze wiemy, że nic nigdy nie jest czarne i białe. - Przepastna czerń oczodołów Frey'a zderzyła się ze szkarłatem głeboko osadzonych a mimo to nadal ogromnych wręcz sowich oczu Andrasa, Dowódcę 30 legionów Duchów, Rycerza Kłótni.
- Czyli nadal czekasz aż dostaniesz znak przyjacielu? - Słowo "przyjaciel" w ustach Andrasa w zderzeniu z stojącym obok "znak" brzmialo dla Daimona conajmniej... podejrzanie. Owszem, brali udział w niejednej bitwie i wiele przeszli. Nie zawsze byli po tej samej stroie ale nigdy nie nazwałby go przyjacielem. Puchacz to stary, zepsuty wyrafinowany Skurczybyk. I dodatkowo wcielał się w stworzenie które Frey dość lubił.
- Znak.. Moja moc ujawnia się przy końcu. Decyduje o nim. - Tak, tak wiem... " Kiedy nadejdzie czas sądu Anioł Końca przyprowadzi Zagładę" Znam te gadki...
Celny strzał. Andras się zniecierpliwił. A to oznaczalo że Abbadon jest mu potrzebny. Teraz. Natychmiast. On pragnie Końca tego Świata. Ciągle patrzeli w swoje oczy. Szkarłat tonął w czerni i odwrotnie. - Czyli nie pomożesz nam? - Nie. - Będziesz tego żałował. - Zawsze żałuje. - Heh, ja też. - A może dasz się namówić na mały sparing?- Zachrypiał Abbadon zeskakując z karykatury drzewa. - Stawaj.
I Staneli naprzeciw sobie. Anioł Zagłady w ożywionym ciele francuskiego grafika naprzeciw Anioła Kłótni o sowim licu. Znali swoje techniki na wylot, lecz Daimon wiedział, że jego ciało nie jest jeszcze w najlepszej dyspozycji by wykorzystać cały dany mu potencjał..
Krew, cierpienie, pot.. śmierć wokół. I wyrok śmierci. Oby tylko tym razem się udało... |
| | | Domon Kasshu VIP
Dołączył/a : 20/04/2007 Liczba postów : 1123
Płeć :
| Temat: Re: Abbadon - treningi Pią Wrz 05, 2008 7:53 pm | |
| | |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Abbadon - treningi Sob Wrz 13, 2008 10:32 pm | |
| Smród ptasich piór.. i krew na martwym ciele. Noc wciąż jarzyła się blaskiem gwiazd a on leżał bezwładnie na mokrej od nocnej rosy trawie. - A więc żegnaj Bracie Nocy. - Rzucił w przestrzeń. - Spotkamy się jeszcze. Odpowiedziało mu głuche pohukiwanie w oddali.
Po jakimś czasie musiał w końcu wprawić w ruch poranione ciało. Andras był potężny. A mimo to.. wciąż tu był. Silny na tyle by wcześniej pogruchotać dotkliwie obecne ciało Anioła Zagłady. Ale i on nie pozostał mu dłużny. Dowódca Trzydziestu Legionów Słowiańskiego Piekła został zmuszony do przyjęcia formy Puchacza. Jedynie tak mógł zregenerować siły swojej humanoidalnej postaci. Był jednak narażony na ataki z zewnątrz więc... - Co, nie możesz odlecieć bo jesteś zbyt słaby? No patrz jaki paradoks. Ja mam to samo.. Ironia losu czy sprawiedliwośc dziejowa? - Ponownie głuchy głos Starego ptaka.
W końcu jednak musiał wstać i iść. Prawie świtalo. Od momentu walki i przejscia przez Sfere astralną piekła nie mineły na ziemi więcej niż dwie godziny.. Tam czas płynie inaczej. Ale Monika będzie się martwić. Kości zaskrzeczały dziwnie przy próbie wstania. Stary Złośliwiec dał mu nie zły wycisk. A teraz bezczelnie dreptał u jego boku gdy Frey wracał z parku do miasta. Doskonale wiedział dlaczego tamten z nim idzie. - Wciąż masz nadzieję, co? Bujaj się. - Skrzek Puchacza w odpowiedzi na chrypę Frey'a zabrzmiał nieco pobłażliwie.
Kiedy wsiadał do porannego tramwaju, kierowca nawet nie spytał o bilet. Lepiej nie pytać. Nie takich typów. - Heh.. pomyślał Frey. Usiadł w pierwszym rzędzie. Wysoki, szczupły mężczyzna. o smolistych, długich włosach pozlepianych czerwoną mazią, z okularach równie mrocznych jak włosy i płaszcz. Czarny ciężki gotycki płaszcz pasujący do podobnych masywnych buciorów. I ten wypłowiały stary Ptak na jego kolanach. Równie ochydny jak sam przybysz. Blade, wręcz trupie lico, sine ista.. takie same dłonie. Wąskie, wręcz oślizgłe. - Pewnie ćpun. - Pomyślał kierowca mimowolnie analizując wygląd Frey'a. Nawet nie zauważył kiedy jego cialo zaszło potem. - Wyluzuj, już wysiadam. - Wynocha!- Rzucił tylko staruszek piskliwym tonem. Frey wysiadł. Nie miał siły by wytwzorzyć iluzję, dzięki której nie wzbudził by podejrzeń. Walka z Andrasem wiele go kosztowała.
Dźwięk drzwi otwieranych kluczem. I Kobieta wpadająca na niego natychmiast gdy otworzył drzwi. Był tak słaby że o malo go nie przewróciła. - Cholera. - Przeszlo mu przez myśl. - Co ja zrobiłem.. ? - Tak się bałam!! tak się bałam... - Początkowy nerwowy krzyk zamienił się w szloch... - Płakała. - Cicho już.. Rzucił niemal błagalnym tonem. - Nic mi nie będzie, przecież wiesz.. - Własnie nie wiem! - Odkrzyknęła nerwowo. - Przecież jesteś cały poraniony.. Puchacz wszedł niezauważony przez kobietę za Abbadonem do tej dziupli. Teraz przyglądał się z nieukrywanym zainteresowaniem tej wymianie zdań. Daimon wiedział o tym. Musiał ją spławić. Inaczej... - Mówiłem że wychodzę na noc. Wróciłem. Nic mi nie jest. Nie przerywaj mi. Jestem. Zyję. - Mówił twardo. Nie mógł sobie pozwolić na okazanie że mu na niej zależy. Nie przy Andrasie. Ten skurwiel to wykorzysta. - Zostaw mnie teraz. Wyjdź. - Rozpłakała się do reszty. Wstała i poszła. Trzasnęły drzwi. Szkarłaty oczu puchacza rozjaśniał nowy blask. - Nawet o tym nie myśl! - Ptak runął o ścianę. Wciąż dysponował siłą ale... - Wynocha. - Warknął. Ponowne uderzenie. Krew z oczodołów. Mroczny kosmos dosięgnął ptaka. Trzask tłuczonego szkła, krew rozbryzgująca się po kuchni, dźwięk drzwi pokoju Moniki i ona patrząca na tą scenę.. Jej krzyk. I Frey uderząjący w Andrasa z największą siłą na jaką w tej chwili było go stać. Głuchy stukot ptasiego ciała o asfalt ulicy. Dźwięk jednej i drugiej opony miażdzących puste w środku kości.
Frey usiadł. bYł zmęczony, ranny.. I coraz bardziej sentymentalny. Zaczeło mu zależeć na życiu tej śmiertelniczki. - On o Tobie wie. Jesteś w niebezpieczeństwie. Czy przy mnie, czy sama.. Głucha cisza. |
| | | Domon Kasshu VIP
Dołączył/a : 20/04/2007 Liczba postów : 1123
Płeć :
| Temat: Re: Abbadon - treningi Sob Wrz 13, 2008 11:51 pm | |
| | |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Abbadon - treningi Sob Wrz 20, 2008 7:16 pm | |
| Minął jeden tydzień.. Potem kolejny. I następne. Andras już się nie pojawiał. Lecz Daimon wiedział. Był pewien że Stary Skurczybyk tylko czeka by uśpić ich czujność. Jego czujność. Z każdym dniem Frey wstawał codziennie o czwartej, mył się, godzinę rysował, szykował śniadanie sobie i Monice, wychodził na poranny trening przed Domem. Pozostali lokatorzy już się do tego przyzwyczaili.. Nie mieli innego wyjścia. Po treningu szedł po zakupy i wracał do domu. Witał Monikę, która od tamtego czasu nieco zamilkła. Chyba w końcu zdała sobie z niebezpieczeństwa. Tylko że... było już o Niej za późno. Różnorodnej maści Demony już wiedziały o Niej. Wszyscy Ci, którzy będą chcieli wykorzystać Abbadona w jakimkolwiek, nawet najgorszym gównie znają teraz jego słaby punkt. Znowu.. - Tym razem nie spierdolę tego. - Wyharczał na głos wstając od pompek. Nie liczył ile razy powtórzył to ćwiczenie. "Ale chyba trochę zeszło skoro Monika gotuje już obiad.." Wiedział co robi. Okno w jej pokoju było otwarte. Zawsze tak robiła, kiedy miała zamiar go zawołać by się posilił. "Dlaczego ona musiała trafić akurat na mnie do cholery??" - Ta myśl nie dawała mu spokoju. " Niedługo będzie trzeba się stąd wynieść. Ale ze sobą jej zabrać nie mogę.. Hades wykorzystałby ją jako potencjał przetargowy przy najbliższej okazji.. Musze ją chronić na odległość. " Ćwiczył swoje ciało jeszcze długo... Tak długo póki nie zobaczył jej w oknie. W sumie wiedział, że już powinien iść. Nie musiałaby podchodzić do okna. Ale.. chciał zobaczyć ten uśmiech w oknie. " Nie dobrze. Kurwa, nie dobrze." - Skarcił sam siebie odwzajemniając uśmiech. Od jakiegoś czasu na stałe zaimplantował sobie iluzję swoich dawnych oczu. Tak by nie musiała za każdym razem wzdrygiwać się na jego widok. Wygładził i ubarwił też swoją skórę by choć wyglądać normalnie. Miał w dupie zdanie innych i to czy zwykli ludzie wykryją że jest trupem. Ale niech chociaż ona przez niego nie cierpi.
Zjedli obiad. Ona, ku jego zdziwieniu wesoło zagadywała, szczebiotała rozprawiając o koleżankach jakie poznała, o tym, że stara się o pracę u państwa Foster, jako opiekunka do dziecka, ale żeby się nie martwił, bo to tylko 7 godzin dziennie, i obiad będzie tylko trochę później. Upuścił łyżkę. " Z dnia na dzień jest coraz gorzej. Jej zaczyna zależeć.. " Momentalnie jego ciało przybrało "normalny" wygląd. - Dain?- Z czasem zaczęła go tak nazywać. Wcześniej nie widział w tym nic złego, ale teraz.. Dostrzegł czym tak naprawdę było to zdrobnienie. A było oznaką przywiązania. Co najmniej.. - Wyjeżdżam. - Dlaczego? Milczał. Siedział przed nią, w małej kuchni nad pustym talerzem. Oświetlenie dodatkowo potęgowało cienie jakie skrywały jego kościstą, trupiobladą twarz, puste, przeraźliwe niczym górskie jaskinie oczodoły rozoorane na obrzeżach przez niezliczone szramy, sterczące jak skalne turnie. Zgarbiony, chudy, z bladymi, szponiastymi dłońmi, w czarnej, krótkiej podkoszulce, takich samych dżinsowych spodniach i ciężkich butach. - Nie jesteś bezpieczna. Czy ze mną czy sama. ale samej, a z moją ochroną, grozi Ci mniejsze niebezpieczeństwo. Od rana, budowałem wokół tego miejsca iluzję. Od kilku tygodni " A raczej od wizyty Andrasa" - przyznał się sobie w duchu... - pracowałem nad iluzją innego rodzaju. Od teraz będziesz znana dla wszystkich jako Eva Thomson. Jesteś Brytyjką amerykańskiego pochodzenia. Mieszkasz tutaj bo Twój wujek zapisał Ci to mieszkanie w spadku. Wszyscy znają cię pod tym wyglądem. - tutaj podsunął jej pod nos fotografię szatynki w wieku dwudziestu paru lat, o włosach spiętych w kok, przystępnym, przyjaznym wyrazie twarzy i ciepłych brązowych oczach. - Nie czekając na jej reakcję kontynuował dalej. - Zrobiłem wszystko co mogłem by każdy, kto Cię spotka, widział nie Ciebie, ale właśnie tą osobę. Ona nie istnieje. To wytwór mojej iluzji. Tak jak Bazyliszek, którego znasz, moje oczy i mój " normalny" wygląd. - "Normalny zabrzmiało w tym ujęciu zupełnie inaczej niż jeszcze przed chwilą.. w nieco innym" Skontaktował z gorzkim grymasem Daimon.. Widząc, że oniemiała kontynuował dalej.. - Będziesz pracować tak jak chciałaś, możesz tu mieszkać, żyć, bawić się. Pod jednym warunkiem. Nigdy mnie nie spotkałaś. Nie znasz mnie. I nazywasz się Eva Thomson. - Dlaczego? To proste pytanie bł jak cios obuchem. Próbując złapać oddech, odpowiedział: - Bo nie chcę byś przeze mnie zginęła. A to się stanie, jeśli nie odejdę.Muszę jechać do Niemiec. Odciągnąć ich od Ciebie. - Jadę z Tobą. - Nie.
Zadne z nich nie chchiało zrezygnować. W końcu Frey wstał i poszedł do swojej pracowni udoskanalając przez całą noc wszystkie iluzje. Karty kredytowe, jej wygląd, tożsamość, dokumenty. Wszystko co mógł.. Zdołał nawet wytworzyć pole swego kosmosu. Miał nadziej, że ta cząstka siebie jaką tu zostawi ochroni ją. Ochroni a nie przyciągnie ich tutaj. Obym mógł wciąż liczyć na Raziela i resztę.. " - Pomyślał wręcz modląc się o to.
Nie przespał nocy. Rankiem był wyczerpany. Spakował wszystko co miał i przed świtem wyszedł z mieszkania. List wcisnął jej pod poduszkę. Rzucił ostatnie spojrzenie na jej dłoń instynktownie zaciskającą się na poduszce i kruczoczarne włosy swobodnie na nią opadające.. - Żegnaj. Przepraszam.
Ruszył w kierunku dworca. Nie wiedział że nie spała. Ze od razu kiedy wyszedł zaczęła czytać jego list. I że płakała. Bardzo długo płakała. Ona z kolei nie wiedziała, że on rzucił na jedną z przypadkowo spotkanych kobiet kolejną iluzję. Tak by wyglądała jak.. Monika. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Abbadon - treningi Wto Wrz 23, 2008 2:33 pm | |
| Za ten trening otrzymałem juz dwa poziomy, jednak po wypadku z kasowaniem postaów, został on (post admina) stąd usuniety. Piszę żeby nie nastapila zadna pomylka. |
| | | Sakra VIP
Dołączył/a : 13/10/2007 Liczba postów : 1364
Płeć :
| Temat: Re: Abbadon - treningi Wto Wrz 23, 2008 8:59 pm | |
| sprawdź jaki masz lvl - jeśli jest sprzed oceny to przydzielę ci te 2 lvl | |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Abbadon - treningi Wto Wrz 23, 2008 10:16 pm | |
| nie nie, lvl jest juz po ocenie:) Dzieki za zainteresowanie:) |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Abbadon - treningi Pią Paź 10, 2008 2:26 pm | |
| Seeds of Destruction - Trening techniki
Po męczącej podróży autobusem dotarł na lotnisko gdzie wybrał najtańsze linie do Austrii. Nie chciał zwracać na siebie uwagi, drgoimi środkami transportu, a tym bardziej wyglądem. Jednak kolejne iluzje, mogłyby ich naprowadzić na jego ślad. Choć w sumie częsciowo o to chodziło.. W końcu podjął decyzję.
Dostrzegł go już na poczekalni. Miał jeszcze dwie godziny do samolotu. Facet był odpowiedni. Wysoki, chudy, podobnej postury, szczupły latynos o kręconych wlosach. Wszedł do łazienki. Po chwili za nim skierował się ubrany w czarny gotycki płaszcz, czarnowłosy mężczyzna w równie ciemnych okularach. Drzwi zaskrzypialy bardzo cicho. Sylwetka latynosa znikneła za drzwiami kabiny. "Poczekam.. " - Stwierdził Frey. "Niech się chociaż biedak wysra."
Joel widział wchodzącego za nim wysokiego mężczyznę. Wyglądał dziwnie, lecz co z tego. Nie jest przecież gejem by interesować się obcymi facetami. W tej chwili ważna była umowa w Holandii. " Tak, to moja życiowa szansa.." Podobne mysli nie opuszczały go aż do momentu kiedy wyszedł z kabiny.. "Ten facet.. "
Frey stał oparty o zlewozmywak tyłem do latynosa. Mimo to jego blada twarz, wraz z cała sylwetką odbijała się w lustrze tak, że tamten miał wrażenie, że studnie oczodołów Frey'a zdawały sie wywiercać w jego duszy bolesne ślady.. Jego dlonie momentalnie zaszły potem, serce zaczęło bić jak szalone.. " Ki Diabeł.." - pomyślal cofając się do wnętrza Kabiny..
Daimon odwrócił się bardzo powoli. to co musiał teraz zrobić, nie należało do jego obowiązków, ale skoro facet i tak miał zginąć.. Spiczaste wici palców lewej dloni zagłebiły się w jednej z kieszeni płaszcza. Joel spodziewał się broni. Dziwny czloiwek wyciągnął jednak starą, zniszczoną księgę. Kiedy ją otworzył z wnętrza wysypał się kurz zmieszany z pajęczymi nićmi. Nieznajomy wciąż wwiercał się swoimi pustymi oczyma w jego oczy. W jego duszę.. Ostatkiem sił powstrzymywał się by nie krzyczeć..
- Joel Sarcozi? - Spytał choć wiedział, że nie musi. miał go na liście. Jarzył się jasnym światłem. Podszedł do niego wciąz wpatrując się w jego duszę.. Wyciągnął rękę w kierunku splotu slonecznego.
Sciana na przeciw kabin wybuchła. Dosłownie rozsypała się w proch. Obaj rzucili się wewnątrz kabiny. Daimon oslonił Joela. Warunek byl taki, że ten nie mógł ot tak zginąć. Inaczej prawdziwy Joel ucieknie.. Pył nie zdążył nawet opaśc kiedy jakieś lepkie obłe gówno owineło się wokół szyi Daimona i z niesamowitą siła odciągnęła go do tyłu, ak, że tan wylądował w resztakch zlewozmywaków..
- Odejdź.. Zachuczał basowy, melodyjny głos. On jest nasz.. - Wasz? Bujaj się. - Mroczny kosmos przeciąl organiczną linę wokół krtani zanim głos Anioła Zaglady wydostał się z jego martwego ciała.. Daimon błyskawicznie wstal. Wszechobecny kurz przesłaniał widoczność, jednak Upiór dostrzegł że jego przeciwnik nie jest czlowiekiem. Kolejne cienkie wici z niesamowitą prędkością docierały do cała Frey'a bolesnie je przecinając.. - Odejdź.. - Ten sam melodyjny bas.. - Bujaj się. - Ten sam chrapliwy ton..
Joel odgarnął gruzy. Ramię rwalo okropnie. wstał i pędem puścił się na oślep przed siebie.nie ubiegł nawet pięciu kroków kiedy odbił się o mur. Upadł na zad, uderzając się o kośc ogonową. Mur poruszył się, po czym przemówił.. - Tak to właśnie się dzieje kiedy Światy przenikają się nawzajem.. Aniołowie uciekają ze swoich krain, pragnąc ludzkich uciech. Spragnieni nowych doznań dobrowolnie zamykają sie w pułapce formy cielesnej.. Zdrajcy własnych przekonań. Ty, Joelu z rozkazu Andrasa Dowódcy Legionów Piekielnych Pójdziesz ze mną. - Powiedziałem bujaj się! - Chrypa ponownie rozdarła przestrzeń a wraz z nią w demona uderzyła mroczna pulcująca energia. Setki oczu, tysiące robactwa.. emanacja Kosmosu Basylisk No Abbadon.. Wszystko to uderzyło w brunatno szarą skórę Demona rozdzierając ją niczym papkę.. daimon nie czekając na dalszy efekt porwał Joela i ciągnąc go za sobą wyszedł z zrujnowanej toalety.. biegli nie oglądając się za siebie. I wtedy coś go użądliło. Upadli, potykając się o siebie wzajemnie. Nie bylo czasu.. Lecz on juz był przed nimi. Potworny w swym wyglądzie dla istot ludzkich, niezrozumiały.. Lecz nie dla niego. Był cały. Skurwiel był cały. Nieumarły dostrzegł jego dwa szponiaste palce. wskazujący i kciuk trzymające coś na kształ małego ziarenka. Zrozumiał natychmiast że to jego energia.. Uchylił się. Zbyt późno. Ziarno tkwiło już w jego klatce piersiowej. Wypluł czarną maż trupiej krwi. Spjrzał w jego brunatne oczy.. Dostrzegł coś na kształt satysfakcji.. I ponownie skupił kosmos. Znów zbyt późno. Jego ciało rozerwał wybuch. Martwe już wnętrzności, w tym płuca wydostały się na światło dzienne obryzgając zarówno przybysza jak i przerażone ludzkie wcielenie Joela. Daimon Frey padł na ziemie. Ostatnie co słyszał to.. - Ziarno zostało zasiane.
Czarny korowód żegnał nieznajomego przybysza. Na pogrzebie bylo jedynie kilku okazyjnych płaczków. Zadnej rodziny, żadnych znajomych. Nikt nie wiedział kogo chowają. Trumna była zakryta. Szeptano jedynie że człowiek ten był strasznie oszpecony. Mówiło się nawet że był przeklęty. Kiedy Kapłan wygłaszał ostatnie modlitwy Trumna zakołysała się.. Raz, drugi.. trzeci. Ludzie początkowo wstrzymali odeech by po chwili w panice wybiegać z Cmentarza. Kapłan klęczał odmawiając Egzorcyzmy. W końcu wieko trumny odpadło. Z jej wnętrza wyłonił się czlowiek o pozółkłej, ziemistobladej cerze, pustych oczodołach, czarnych długich wlosach i tożsamym ubraniu.. Pomacał się po podkoszulku który na niego założono. Dziura w piersi nadal tam była.. - No kurwa.. Raz już mnie chowano w tym ciele.. - Rzucił tylko w przestrzeń. Ksiądz padł bez dechu na ziemię. - Niech Twój Bóg Cie ułaskawi - Rzekł chrapliwy głos. - Bo dla mnie już za późno. Zastanawiał się jakim cudem jego ciało przeżyło taki atak. I jakim cudem, nawet jako umarlak, jest w stanie poruszać się bez połowy klatki piersiowej. Usiadł na trumnie analizując całe zajście. Siedział do puty, do póki nie skoncentorwał kosmosu na tyle by odwzorować tamten atak. Po kilku godzinach udalo mu sie wytworzyć miniaturowe ziarno swego komsou. Było fioletowe, połyskliwalo lekko odbijając promienie zachodzącego słońca. Gdzieś blisko zamiauczał kot.. - Kici kici.. - Zamruczał Frey.. Ziarno wbił się w miękkie futro.. Kot zaskrzeczał przeraźliwie i na podobieństwo Kapłana, legł na ziemi.. Frey, skupił się ponownie. Nic się nie stało. Siedział tak, wzmagając swój kosmos, cała noc.. W końcu zwłoki kota rozbrygały się na wszystkich kierunkach.. - Ziarno zostalo zasiane.. - Zachrypiał Frey po czym ruszył w ciemność..
Occ: Nie miałem okreslonej liczby treningów, więc do rąk Administracji oddaje czy moja postać przyswoiła sobię tą technikę. |
| | | Domon Kasshu VIP
Dołączył/a : 20/04/2007 Liczba postów : 1123
Płeć :
| Temat: Re: Abbadon - treningi Pią Paź 10, 2008 2:40 pm | |
| No cóż, do techniki wymagane są dwa treningi, chyba ze cos się zmieniło a nie zauważyłem. Jeśli jest tak jak było, to musisz napisać jeszcze jeszcze jeden. Tak czy inaczej 2 poziomy i akceptacja tego treningu na technikę. | |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Abbadon - treningi Pią Paź 10, 2008 2:42 pm | |
| Luzik, będzie drugi. Tu i tak, jeszcze nie jest do końca pewny tego co potrafi:) A jak sie trening podobał? |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Abbadon - treningi Czw Paź 23, 2008 7:11 pm | |
| Seeds of Destruction - Trening Techniki II
- Gadaj, gdzie jest Joel? - Nie wiem, przesięgam!!! - Umieraj w spokoju.
Krzyk zaprzeczenia nieuchronnej śmierci nie zdążył się wydobyć z młodego gardła. Odgłos rozrywanego mięsa ludzkiego ciała był szybszy. Świt witał ponury widok jednej z dzielnic Berlina. Upadłego miasta ćpunów, wszechobecnych dziwek i skorumpowanych gliniarzy. Niegdysiejsza stolica Niemiec teraz była miastem, z którego raczej uciekano niż przyjeżdzano.
On nawet nie przyjechał. Jeszcze przed kilkoma godzinami rozpruł zwłoki czarnego kota na cmentarzu na którym pochowano go po raz drugi. Nie skontaktował wtedy, że tym Kotem mógłbyć Behemoth. Nie raz ścierał się z Demonem Wyrachowanego Zła, Pierwszym niepokonywalnym Monstrum Ziemskim, Dowódcą sześćdziesiątego Legionu Piekieł, a w tym świecie przyszłego Spectrana. Tak jak On. Po chwili, Krzywy usmiech rozpostarł swe skrzydła docierając krawędźmi czeluści do wystających kości policzkowych, na którym wysiała trupioblada, martwa skóra twarzy obecnego wcielenia Anioła Zagłady. "Behemoth ma poczucie humoru. Wypierdolił mnie tutaj w zamian za uwolnienie z ziemskiej powłoki. Ciekawe tylko kto Go zamknął.. " - Daimon spojrzał w tym momencie na zakrwawionego czlowieka, który wypełzał właśnie spod kosza na śmieci. "Andras.." - Odpowiedż na zadane przed chwilą w myslach pytanie przyszła natychmiast. Behemoth konkurował z Andrasem o dwództwo legionów Lucryfera. Oczywiście Andras nie dostał stołka, bo wcześniej zdradził Lucka Magnatom piekielnym. Nie przeszkodziło mu to jednak dalej knuć i w końcu stanąc na czele buntu przeciw Lucjuszowi..
Wszystko zdawało się układać w jedną calość. "Tylko po co, do jasnej kurwy Andrasowi jest potrzebny Joel? A jeśli... "Dopadł w końcu do wykrwawiającego się czlowieka. Wdarł sie do jego umysłu i oczyścił go, by ten zmarł w spokoju. " To chyba ostatni.. Miasto jest martwe. Dusze zostały odesłane.. Skurczybyk zasiał wszedzie te same ziarna co we mnie. A teraz ja, zbierając owoce, wchłaniam energię jego kosmosu.."
I rzeczywiście. Kosmos Anioła Zagłady przypominał rozrastające się pnącza.. Ruchome lepkie. Prócz wciąż wszechobecnych iluzji oczu, czerwi, ludzkich organów, teraz falowały w nichrównież jadowite pnącza, gdzieniegdzie wypluwające ziarna kosmosu.
Klap. Klap. Klap.. Trzy uderzenia dłoni o dloń. -- C'est Magnifique Chevalieur No Bazylisk.. Magnifique. - Przestań pierdolić Judaszu i Stawaj do walki. Oczy Szarego Demona o śliskich, obłych mackach wystających z pleców rozszerzyły się w wyrazie głębokiego zdumienia, kiedy przygotowane do wyrzucenia skumulowanego kosmosu obie dłonie Frey'a wbiły się w klatkę siwego.. - Popełniłeś jeden błąd, tworząc sobie plastyczne ciało Judaszu. Rozbryzga się we wszystkich kierunkach gdy wybuchnie!!!- Natychmiastowo odciągnął dłonie od ciała przeciwnika. Dwa nasiona Zniszczenia zostały w środku Sszarego ciała humanoida. Pisk, kontratak i flaki deona bryzgające we wszystkich kierunkach..
- Pozdrów Andrasa.. Wycharczał Frey, po czym padł bezwładnie na ziemię.. |
| | | Domon Kasshu VIP
Dołączył/a : 20/04/2007 Liczba postów : 1123
Płeć :
| Temat: Re: Abbadon - treningi Czw Paź 23, 2008 8:24 pm | |
| 2 poziomy i możesz sobie dopisać technikę. | |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Abbadon - treningi Wto Lis 04, 2008 1:02 am | |
| Occ: Trening specjalny na kosmos. Odbywa się w momencie mojego obecnego pobytu w Sanktuarium.
Od tamtego czasu zdawały się minąć wieki.. Kiedyś obiecał sobie, że nikogo więcej nie skrzywdzi. Nie udało się. Hija wciąż była zawieszona w Niebycie między światami. Teraz Monika... Ludzka Kobieta, którą uratował z rąk osądzonego. Dał jej Dom, schronienie. I sprowadził Zagładę. Takie było jego przekleństwo. Zbyt dużo czasu minęło odkąd wyjechał po raz drugi z Francji. Zrobił wszystko by ją chronić, a przynajmniej tak myślał wtedy. Dziś wiedział już, że Andras ją dopadł. A jeśli nie on to któryś z jego sług. Czuł to. Jedyne co mogł robić to błagać Gabriela i resztę o pomoc. Ale nie tu. Nie w tym świecie. W tej rzeczywistości ich ciała już zginęły..
Siedział tak rozmyślając w Komnacie Wielkiego Mistrza, od czasu do czasu nasłuchując jego przedmuchanych wypowiedzi...Jego energia kosmiczna rosła, mimo że Przywódca Sanktuarium wciąż starał się ją stłamsić.. Przez jego mysli przebiegły jednak w pewnym momencie nie o nim a o... Andrasie. „Przepraszam za Końce Światów Za Kobietę, którą Kocham. Ty możesz Ją teraz torturować. Kiedy Cię znaję, będziesz żałować. Przepraszam za to, że Ciebie zadźgam Ostrzem z mego martwego serca.. „
Jego pusty wzrok padł na Rycerza Raka wypowiadającego oklepany tekst o zjawach Hadesa... „Przepraszam Za to, że nie czuję tętna Przepraszam, że nie wierzę w Boga, Bo zamiast Wiary, Wiedzę mam i gównem jest Trwoga. Za to, że życie to bieżnia Przepraszam, za to, że śmierć jest konieczna To was jara jak pochodnia, Homo Sapiens raso nieudolna. Przepraszam za Anielskie Bagno Tożsame z ludzkim, Moralne Salto.. I za to, że ściąłem tyle Karków. Przepraszam, że wciąż walczę Że pierdole waszą jazdę, Podszytą plastikowym hasłem. Przepraszam że zrozumieć trudno To Poświęcenie a nie gorące gówno. „
Wszyscy Rycerze, w tym Wielki Mistrz byli zbyt zabawieni sobą i rozprawianiem o słuszności Wojny i ataku Posejdona i Asgradu na Sanktuarium, by zwrócić uwagę na siedzącego na podłodze zgarbionego Daimona kumulującego wciąż swój kosmos. Arogancja Papieża wprawiała w nim odrazę podobną do tej, jaką czuje się na widok karalucha w kiblu. „Wybacz Wielki Mistrzu, że jadę z Tobą równo. Przepraszam za to, że tu jestem I że wkurwiam cię tym tekstem.”
Ponownie rozejrzał się po Sali.. Napotkał Seuru i wchodzących uczniów.. „A i choćbyście wystawili przeciw wielką armadę Ja się nie ugnę, nawet sam dam radę. Potężnych Władców mnóstwo, a gdy patrzą w lustro Nie mogą znieść Maski obrazu. Mają dość, że są bez wyrazu. Do was.. Przepraszam, że widzicie we mnie kogoś, kim nie jestem. Że kłuję w oczy, denerwuje każdym drobnym gestem Z miną hardą gadacie z pogardą o Daimonie.. Chłopie zamilcz zanim cię zakopie.”
Ostatnia myśl była reakcją na kolejny tekst Rycerza Raka, o Zjawach.. Przypomniał sobie całą tą zgraję z Sanktuarium. Tych, którzy wierzą że są Prawi i Sprawiedliwi.. „Przepraszam, że się siłą swą jak wy, nie chwalę, Nie kłaniam się nisko i że mam dobry wyskok Że wciąż jestem tu i że czasem zwalam z nóg. Że mimo prób, wróg wciąż kładzie się u mych stóp Przepraszam, że jestem ze Sfer nie poznanych Niezbadanych Głębi niezrozumianych Że nie obniżam głosu Że wciąż myślę na swój sposób. Przepraszam, że nie jestem taki, jak Ty - plastik. Nie wtrącam "Yo" by być fajny I nie udaję chłopaków z ferajny. Przepraszam, że mówię wprost wszystkim i w głos Nie rzadko paląc most, nieustannie kuszę los Przepraszam za wszystkie moje błędy, proszę nalej. Aktywny będąc pójdę dalej.
Sława jest słaba. Bez Miecza z żelaza, Słowem można ją złamać. Większość z was chowa się za skałę małą, Więc zdejmę wasze twarze z ołtarza. Obraża mnie ten obraz próżności Pokaz mody a nie możliwości. Przystrojeni jak lalki, kalekie kalki Jak ci z rozkładówki sursa jak suka z Hustlera Rycerz jak króliczek z Play'a.. Teraz robi się na lodowego Kozaka A kiedy walka, już daje drapaka. Jeśliś taki praworządny Paker co wszystkiemu poradzi, Dlaczego więc walczysz tylko ze słabszymi dzieciakami. A czasami jak taki z szerokimi plecami, Wciąż chodzisz z obstawą, ze swoimi chłopakami. A jam jest zwykłym złym Otchłani Synem.. Siła płynie z krwią duma razem z nią. Głębia, Głębia. Jestem właśnie stąd.”
Znowu trafił na Wzrok Wielkiego Mistrza.. „I po co to złoto, Maski, Zbroje, Sygnety i Złoto? Zdejmij tą czapkę z głowy idioto. Modnie ładnie aż spadnie szczeka w bagnie. Na dnie, tam cię dopadnę. Chcesz to sprawdź mnie. Potęga mnie nie mami jak tych wszystkich tanich drani.”
Oczodoły spoczęły odruchowo na Ravelu. Przypomniał sobie tych prawdziwych Rycerzy. Abdelaziza, Vaisteriona, Millo.. Trans trwał dalej.. „Seeds of Destruction dla tych co nie są z nami Aniołowie Miecza, po raz pierwszy, po raz drugi.. Znowu niesprzedani.. I damy wszystkim prawdziwym to, co sami mamy. Słowami wyciągamy prawdę z otchłani „
Wzrok ostatni raz padł na Przywódcę Sanktuarium.. „Więc słuchaj mądrości od gości pełnych złości. Nie dość ci? To pomyśl o godności.. W końcu spojrzysz w lustro i sam przeprosisz. I lepiej proś, bo ktoś ci w przypływie złości, Połamie kości by przypomnieć o lojalności.
Zbliżająca się Zagłada nie pozostawia żadnych wątpliwości.. „
-Czekam na Rozkaz.. – Usłyszał własne słowa. Przebudził się. Prawdopodobnie udało mu się oddzielić duszę od ciała i na nowo ją połączyć, tak by obejść oklumencję Wielkiego Mistrza. Nie wiedział jak to zrobił. Nie miał przecież w tym ciele odpowiednich umiejętności. Ale w końcu oddzielił się od ciała. A jego kosmos wciąż sukcesywnie rósł. Był gotów do dalszego działania. Wciąż słaby, ale już rosnący w siłę.
Occ. W treningu wykorzystałem odpowiednio dopracowany do wymogów naszego świata tekst piosenki "Przepraszam" autorstwa Owala, Deepa i Hansa. |
| | | Nadira Admin
Dołączył/a : 07/02/2008 Liczba postów : 713
Płeć :
| Temat: Re: Abbadon - treningi Wto Lis 04, 2008 6:04 pm | |
| Ten tekst z piosenki bardzo ciekawy. Co do treningu uwag nie mam. Jako że to specjalny, to masz zaliczony. No i 2 poziomy, również otrzymujesz. | |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Abbadon - treningi | |
| |
| | | | Abbadon - treningi | |
|
Similar topics | |
|
| Permissions in this forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |