Krew i kawałki czaszki wraz z mózgiem,
powoli spływały po wydzierżawionym w ziemi tunelu, mieszczącego się w
jamie oprawców. W ciemnościach było słychać jedynie jego przyspieszony,
agresywny oddech...
To nie była zemsta za krzywdy jakie mu wyrządzili, to była sprawiedliwość...
Mimo
że zabił właściwie wszystkich złość i emanująca nienawiść nie zniknęły.
"Pozostał jeszcze jeden, ten który uciekł",myślał Orion "Tchórzliwa
szmato, twój koniec i tak nastąpi...". Nim podążył za nim, wszedł to
"więzienia" w jakim trzymali go i tą kobietę. Przeszedł przez drzwi, z
bliżej nieokreślonej rudy, które wyłamał jakby były ze zwykłego drewna.
Ona leżała tak jak ją pozostawił, na chwile zapomniał o bożym świecie,
znów przy niej klęknął, znów jednak teraz wiedział iż ona nie
żyję...
Poklepywał ziemię na jej grobie, czuł się za to odpowiedzialny. Nie znał imienia więc, nie postawił jej krzyża.
Stał chwilę nad nim, wpatrując się w niego, mażąc by wyrosły na nim kwiaty tak piękne, jak ona sama...
"To
już najwyższa pora Orion.."-szeptał sam do siebie, a raczej jedno z
jego oblicz, które ujawniło się w tych ciężkich dla niego chwilach.
Szaleństwo w jego oczach, mogło jedynie świadczyć o tym iż to już nie
jest ten sam chłopak. Nagle ruszył, biegnąc ile miał siły w nogach.
Wiedział
w którym kierunku udał się jego ostatni "cel", w pośpiechu pozostawił
wiele śladów. Uciekał na koniu więc musiał być już dość daleko...
Orion
jako wyśmienity uczeń i pretendent do złotej zbroi, bacznie i cierpliwie podążał za swoim
przeciwnikiem. Mimo że rozpatrywał każdy napotkany ślad, robił to
bardzo szybko. Biegł tak prędko, jak nigdy przedtem. Jego wciąż nie
spokojny kosmos zaczął budzić w nim instynkty dotąd nieznane. Wszystko
było niesamowicie klarowne, jego szybkość i siła znacznie urosły. Ciosy
już wykraczały poza prędkość kilku machów... To wszystko wzbudził w nim
jego gniew, jego złość nie tylko na oprawców, lecz na samego siebie...
Uzyskał nową moc i powoli zaczął rozumieć czym ona jest.
Energia kosmiczna Oriona urosła do rozmiarów, jakich nie osiągnęła jeszcze nigdy dotąd.
"Czy wreszcie mi się udało... Czy to wreszcie TO??"-zastanawiał się w biegu.
Nastała
noc, wróg był już na wyciągnięcie dłoni. Księżyc bił swym pięknym
światłem. Przedzierając się przez gąszcz lasów, rycerz usłyszał rżenie
konia. Nie dostrzegał ogniska, lecz był pewny że on tam jest.
Strachliwy głupiec nawet bał się rozpalić ognia. Wręcz nie słyszalnym
krokiem zaszedł blisko swojej "ofiary", jednak jako ceniący swoje
umiejętności walki chciał się zabawić strachem swej ofiary, w końcu
widział jak on miażdży czaszkę po kolei każdemu z nich.
Pochwycił
lezący w obok kamień i cisnął nim w pobliże mężczyzny, wywołując tym u
niego wręcz palpitacje serca. Dezerter momentalnie podniósł się z ziemi
i obracał po omacku z mieczem w dłoni, szukając tego, który to zrobił.
-Wy... Wyjdź tchórzu! ROZKAZUJE CI! SŁYSZYSZ??!!-darł się ile miał siły w płucach.
-Tak
słyszę cię... Jednak to nie ja jestem tchórzem...-głos dobiegał nie
wiadomo skąd, dezorientacja byłego oprawcy była coraz większa.
Kolejny kamień został rzucony,
tym razem w niego. Trafił idealnie w łuk brwiowy, tryskająca z niego
krew praktycznie wyłączyła wzrok z "gry". Orion zataczał koła coraz
bliżej mężczyzny. Gdy był już na wyciągnięcie dłoni skupił swoje
cosmo. Energia tętniła tak jak nigdy. Mógł go zabić jednym szybkim
ciosem, jednak co to za satysfakcja?.
Orion chciał jego całkowitej
destrukcji... Wysunął lekko do przodu swoją dłoń, w okół niego zaczęła
pojawiać się szczerozłota aura... Wręcz płonęła, wyglądała tak jakby
można by ją dotknąć...
-Hyh?-przeciwnik zorientował ze koło niego jest rycerz, lecz było już za późno...
-Atak całą moją mocą!-Wykrzyczał
młodzieniec, po czym użył swego ataku na przeciwnika.Ogromne ilości
dusz zmarłych wojowników pognało w jego kierunku i....
Tym
atakiem nie tylko, praktycznie zdematerializował rywala, ale utworzył
ogromną dziurę w ziemi. Nigdy nie zdawał sobie sprawy ze jego atak może
być tak potężny... Popatrzył na swoje ręce i zadał sam sobie pytanie:
"Cosmos", to naprawdę było to??- Orion-chłopak wreszcie osiągnął cosmos
W końcu dotarł do wioski, z której
go porwano. Wszyscy przywitali go bardo ciepło, wiedzieli już ze zabił
wszystkich tych, którzy najeżdżali na ich wioskę. Nie tylko nastroje
zmieniły się we wsi, stał już praktycznie zrobiony most. Mieszkańcy
powiedzieli ze zrobili go dla przybysza z Grecji, co wzruszyło
chłopaka.
Spędził we wiosce jeszcze kilka dni, jednak nadszedł
jego czas. Pożegnanie było bardzo ciepłe a zarazem smutne.. Wszyscy życzyli mu dobrej,pomyślnej
drogi i prosili by jeszcze kiedyś powrócił do tego miejsca.
Otrzymał od nich jedzenie oraz bardzo ciepłą odzież, były mu bardzo potrzebne. Przed nim jeszcze długa droga...