Las spowijała cisza. Pośród drzew najgęstszej Asgardzkiej puszczy, zwanej Sercem Zimy, stał nieporuszony Fenrir. Towarzyszyli mu jego najbliźsi przyjaciele, wilki. Nie musiał wydawać im poleceń, żeby wiedziały co mają robić. Rozbiegli się w różne strony i zaczęli krążyć między ogromnymi sosnami. Wilki prowadziły, znacząc błyskawicznymi ciosami pazurów odpowiednie pnie.
Fenrir ruszył z miejsca. Dalekimi susami pokonywał trasę wyznaczoną przez jego towarzyszy. Mijając oznaczone punkty wyprowadzał niemal niewidoczny dla oka cios. Minęła krótka chwila i Fenrir ponownie stał na polanie. Ciszę rozdarł ogłuszający huk i kilka drzew zwaliło się z łoskotem na ziemię.
Z pomiędzy zwalonych drew wybiegł spłoszony niedźwiedź. Na jego widok Fenrira ogarnęła wściekłość. Nienawidził tych zwierząt, zabiły jego rodziców. Nienawidził też ludzi, którzy nie zrobili nic by im pomóc. Co prawda przebywając na dworze księżniczki Hildy złagodził nieco swoje obyczaje i nauczył się maskować swoją niechęć do przedstawicieli swego gatunku, jednak w takich chwilach nie potrafił się kontrolować.
Niedźwiedź stanął na tylnych nogach i ryknął. Wilki wyszczerzyły kły.
-Nie. - powiedział do nich Fenrir - Sam się tym zajmę.
Wilki potulnie odsunęły się w cień. Fenrir natomiast zrzucił zbroję, której części natychmiast utworzyły figurę wilka. Rozjuszony niedźwiedź natarł na rycerza, jednak ten wykonał unik. Bestia ponownie stanęła na tylnych łapach i ten moment został wykorzystany przez Fenrira. Uderzył z całej siły w serce niedźwiedzia, który zamarł z rozwartym pyskiem i przerażeniem w oczach. Zwalił się na ziemię u stóp Fenrira. Ten nawet nie zaszczycił go spojżeniem. Obrócił się na pięcie i odszedł.