Gdy Bai została doprowadzona do części dla kobiet, usłyszała krzyki i odgłosy walki, widocznie dziewczęta nie marnują czasu i ostro pracują, żeby zostać rycerzami. Wokół walczących było duże zgromadzenie ciekawskich, niektóre dopingowały swoje faworytki, nie po prostu stały, przyglądając się, lecz żadna nie wyrażała współczucia, co trochę zdziwiło Bai. Nagle odczuła lekki niepokój ze strony Shainy. „Pewnie jedna z walczących to jej uczennica.” Pomyślała, odwracając twarz do strażniczki. Shaina rozejrzała się wokół i zostawiła ją samą. Natychmiast w jej miejsce pojawił się ktoś inny.
-Co my tu mamy, dlaczego ktoś sprowadza do sanktuarium inwalidę? Ty w ogóle potrafisz walczyć?- zapytała kpiąco jakaś inna dziewczyna.
-jaka jest twoja prawdziwa twarz, zanim się narodziłaś? Jesteś złośliwa z natury, czy udajesz aby zdobyć szacunek? A może atakujesz, bo boisz się zranienia? Co jak ktoś obnaży twoje skryte obawy? Jestem różą Tybetu, Bai, przychodzę dać ukojenie sercom, a ty?- Bai zasypała atakującą pytaniami, zmuszając do przemyślenia swoich słów. Tamta zawahała się z odpowiedzią, nie do końca rozumiejąc o co właściwie chodzi. Parę twarzy zwróciło się do nich, z zaciekawieniem przyglądając się co będzie dalej.
-Wyluzuj Ciri, ona jest nowa, powinnyśmy pomóc jej wejść w grono. Jestem Jess, pochodzę z Anglii, chodź ze mną, oprowadzę cię.- chwyciła Bai za rękę i zabrała z tłumu.
-Było blisko, Ciri jest najsilniejsza z nas, pierwszy raz widzę, żeby ktoś zadawał takie pytania, jesteś ciekawą osobą. Wszystkie mieszkamy w domkach, rozrzuconych na tej polanie. Nie widzisz, ale gwarantuje ci, że to piękne rejony. Zaprowadzę cię do jednego, wolnego domku, każdy jest taki sam, w typowo greckim stylu, pokój połączony z prymitywną kuchnią i łazienka.- Jess wydawała się bardzo miła i sympatyczna, tłumaczyła wszystko i wyjaśniała jak żyje się w sanktuarium.
-Dziękuję za pomoc, byłabym uradowana, jakbyś czasem mnie odwiedziła- powiedziała Bai.
-Nie ma sprawy, trafisz sama do centrum obozu?
-Tak policzyłam kroki, jest dwieście w dół i pięćdziesiąt w lewo.- róża Tybetu po raz kolejny wprowadziła w zdziwienie nową koleżankę. Pożegnały się i została sama, w nowym domku. Rzeczywiście był bardzo skromny, w pokoju stało łóżko z cedrowych desek, gliniany piec z palnikiem, stół, krzesło i skrzynia na własne drobiazgi. Na łóżku leżał komplet ubrań do ćwiczeń, obcisłe białe spodnie, buty przypominające kozaki, ale z bardziej elastycznego materiału i dużo lżejsze, sięgające kolan, niebieska koszulka bez rękawów i napierśniki. Przebrała się w to co znalazła, a z bandaży zrobiła rękawice sięgające łokci. Na stole leżała maska na twarz, przymierzyła ją i o dziwo idealnie pasowała na nią. „Co za różnica i tak Ne widzę, a mistrz wspomniał, że to ważne.” Usiadła na podłodze i oddała się medytacji. „Uwolnię pełnie swoich zmysłów, pokaże, że ktoś tu zamieszkał. Szczerze to nie mam pojęcia, co dalej robić…” Miejsce było sprzyjające medytacji, taki spokój i cisza, spokój…